31 grudnia 2014

Żegnamy 2014


Jako, że rok 2014 za kilka godzin dobiegnie końca i powitamy 2015 przypomniałam sobie o naszym ostatnio bardzo zaniedbanym blogu. Texas wybiegany, po wieczornej sesji i bardziej zabawie niż treningu już zajął miejsce na łóżku i zasypia, ale jeszcze trochę poszczeka na petardy :P Żeby nie było nudno w sylwestrowy spacer skaleczył się w opuszkę, ale na szczęście nie było to nic groźnego.
Jak mogę podsumować ten rok? Trochę trudno teraz wszystko zebrać, ale przede wszystkim miałam jedno postanowienie - zapewnić Texasowi oparcie... Niestety nawet tej jednej rzeczy nie byłam w stanie zrobić, jestem zbyt roztrzepanym, emocjonalnym człowiekiem. Z psem twardym psychicznie żyje się o tyle lepiej, że co najwyżej będzie miał przewodnika w poważaniu, Texas się przejmuje wtedy, gdy ma się nie przejmować i niestety odwrotnie ;) Tak, czy inaczej nasze porozumienie cały czas wchodzi na wyższy poziom. Niestety jeśli chodzi o jakąś systematyczną pracę to jestem bardzo rozczarowana moją postawą. Nadal nie mam zeszyciku treningowego, ani nawet planu w głowie, tak na prawdę teraz już nic nie mam. Nie oznacza to, że Texas stał się pieskiem na kanapę, po prostu myślałam, że wejdziemy w tryb jakiejś poważniejszej pracy, ale nadal zostajemy na poziomie zabawy. Teraz widzę ile dały mi w tamtym roku treningi BH, po prostu systematyczność i cel do którego dążyłam, a bez tego wszystko się rozmywa.
Może teraz konkretniej co w tym roku udało nam się zrobić ;)

  • Udział w zawodach rally-o z bardzo dobrymi wynikami
  • Nauczenie aportu kierunkowego, w tym wysłanie do pachołka
  • Kilka treningów agility
  • Obóz TeamSpirit - obi i agi
  • Seminarium frisbee z Paulą
  • Pierwsze frizbo vaulty
  • Dog Orient i nagroda za najdłuższy czas na trasie
  • Rozpoczęcie nauki kwadratu
  • Przełom w zmianach pozycji, szczególnie leżeć-siad
  • Mam nadzieję, że już ostateczne wyeliminowanie schizy na podchodzenie do mnie po przywołaniu, nawet jak trzymam smycz w ręku ewidentnie chcąc ją przypiąć do obroży ;)
To chyba tak mniej więcej chronologiczny plan naszych działań, a w wielu z nich towarzyszyła nam Patrycja z Nadią :D
A teraz tradycyjny punkt, czyli postanowienia na nowy rok... jedno na pewno pozostaje bez zmian: pewny siebie przewodnik (może kiedyś tak siebie nazwę :P). Teraz nadszedł czas, żeby zadać sobie podstawowe pytanie, czy nadal chce się bawić w sporty, czy jednak chce coś więcej... 3 lata temu odpowiedź była oczywista i może za kilka lat znowu będzie, ale teraz nie jestem tego pewna. Nie lubię mierzyć za wysoko, bo później pozostaje tylko niesmak, mimo tego nigdy nie żałowałam, że podjęłam się np. przygotowania do BH, chociaż z góry zakładałam, że może się nie udać. Teraz żyjąc i trenując nie dążąc do niczego tak na prawdę cofamy się, a myśl o zawodach obi staje się coraz bardziej nierealna. Texas znowu zupełnie przestał ufać obcym ludziom, pomimo iż jego ogólna pewność siebie bardzo wzrosła. Porażka po nieprzystąpieniu do egzaminu BH to jedno, drugie to, że może wystarczyło pociągnąć wszystko trochę dłużej, bo wtedy mieliśmy już wiele, a teraz znowu startujemy z punktu wyjścia. Trochę przeraża mnie, że przeszły mi przez głowę myśli, żeby zupełnie porzucić posłuszeństwo i zająć się czymś innym, ale szybko przypomniałam sobie, że nie trenuję dla zawodów tylko dla siebie. Chcę robić to w czym zarówno ja i mój pies czujemy się najlepiej, a to jest właśnie obedience, jak już było postanowione zanim jeszcze Texasek pojawił się na tym świecie ;D


Nie wiem co przyniesie Nowy Rok, mam nadzieję, że mniej łez, nie chcę w sylwestra wracać do chyba najboleśniejszego wydarzenia z mojego krótkiego życia, za to więcej szczęścia, motywacji do działania i oczywiście zdrowia dla futrzaków, aby obyło się bez weterynarza.

6 listopada 2014

Rally-o


Nie pamiętam, czy na blogu wcześniej wspominałam o rally, na pewno większych opisów nie było, więc postanowiłam podsumować wszystko w jednym poście.

Myślę, że Rally-Obedience jest coraz bardziej znanym sportem. Mój osobisty stosunek do tego nie był od początku zbyt pozytywny, nadal mam mieszane uczucia, ale jednak widzę sens istnienia czegoś takiego. Podobieństw do prawdziwego sportowego posłuszeństwa raczej bym się nie doszukiwała, zasady są zupełnie inne, ale również zawodnicy są inni. Obi, szczególnie w wyższych klasach jest bardzo wymagające zarówno od psa jak i od przewodnika. Widać ogrom pracy włożony w dojście do najwyższej klasy, ale też najczęściej świetnego sportowego psa i doświadczonego przewodnika. W rally może sprawdzić się dosłownie każdy, nie wymaga się perfekcji, pełnego skupienia przez cały start, wystarczy dobrze się bawić wplatając w to ćwiczenia. Czasem może wyglądać to trochę śmieszenie i banalnie, ale z własnego doświadczenia wiem, że nie każdy pies nadaje się do pracy i nikt mi nie wmówi, że tak nie jest, czasem pomimo wielkiego wysiłku pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. W rally piękne jest to, że właściciele chcą z takimi psami coś robić na własnym poziomie. Oczywiście również nie każdego bawi obidjensowe dążenie do idealnego wykonania pod linijkę, więc rally jest najlepszym sposobem na 'pobawienie' się w obi. Nie twierdzę, że ten sport ma zerowy poziom trudności, im wyższa klasa tym trudniejsze ćwiczenia i jednak chcą się w to bawić również trzeba trochę się napracować ;)



Zaczynając od początku naszej przygody - inicjatywa wyszła od Patrycji. Jako, że z różnych względów nie jest nam dane robić to, co byśmy na prawdę chciały i tak jak byśmy chciały, miał to być swego rodzaju substytut ;) Od razu zaczęłyśmy przygotowania do zawodów, które miały odbyć się w maju w naszej Łodzi. Jako, że Texasek jest moim prywatnym obidogiem nie mieliśmy problemu z większością ćwiczeń. Na treningach robiliśmy głównie całe torki przygotowując się do startu.
Pierwsze zawody i stres z nimi związany, a przecież tak chciałam gdzieś wystartować, powinnam trząść się z emocji, a nie stresu... Niestety zawiódł nowy dla nas element, którego nie ma w obi, czyli 'do mnie' z równania. Texas chciał zrobić to co zawsze, czyli usiąść przy nodze. Poleciały za to punkty, ale i tak zajęliśmy pierwsze miejsce.
Drugi i trzeci start to już wyprawa do stolicy na dog games. Warunki były sporo trudniejsze, zawody dużo większe od łódzkiego skromnego rally, ale border zawsze da radę. Tak, więc 2x max punktów i 2x pierwsze miejsce ;) Niestety mój stres zniknął dopiero ostatnim razem, gdzie wyszłam już zupełnie na spokojnie. Przy okazji udało nam się również pospacerować po Warszawie i mam nadzieję, że w przyszłym roku tam wrócimy (GPS w telefonie to bardzo przydatna rzecz ;)).
Filmiki ze startów można znaleźć na naszym kanale na yt - KLIK


Jeśli chodzi o dalszą karierę to niestety nie planuję ;) Regulamin jest tak skonstruowany, że jako siedemnastolatka musiałam startować w juniorach, gdzie też zaliczyliśmy pierwszą klasę. Jako, że w przyszłym sezonie staje się osobą pełnoletnią, nie mogę kontynuować startów w klasie 2 tylko musiałabym zaczynać od zera klasę pierwszą dla dorosłych. Zwiększa się również opłata startowa i to dwukrotnie. Nie wiążę z rally żadnej przyszłości, więc uznałam to za bezcelowe i bezsensu. Natomiast mam nadzieję, że przyszły sezon upłynie nam pod znakiem innego sportu, ale o tym kiedy indziej ;)

14 września 2014

Dog Orient

Wczoraj wybraliśmy się do Konstantynowa Łódzkiego, aby wziąć udział w rajdzie. Zaczęło się od problemów, specjalnie wstałam wcześniej, ale i tak za późno wyszłam z domu. Odjechał ostatni tramwaj, którym miałam szansę zdążyć na przystanek tego jadącego już do celu. Następny za niecałą godzinę, dlatego przejechaliśmy się do parku na zdrowiu i piesek trochę pobiegał. Udało nam się wsiąść do następnego tramwaju i dotrzeć na miejsce, gdzie już czekała na nas Patrycja z Nadią. Wszystko na szybko, zamykali
rejestrację, ale wszystko udało się załatwić.


Przed startem dostaliśmy mapki i karty do zaznaczania punktów na trasie. Niestety, ani ja, ani Patrycja nie słuchałyśmy co mówił organizator, nawet nie spojrzałyśmy na mapkę co później mocno nam się odbiło... Ruszyliśmy z tłumem zawodników, cześć osób biegła, ale my nie byłyśmy tak ambitne, chciałyśmy spacerkiem przejść te 15 km. Pierwszą przeszkodą jaką trzeba było pokonać okazała się rzeka, wcale nie taka mała. Nie chciało mi się iść na około do mostu, ale przed wejściem do wody zaczęłam panikować. Ostatecznie zdecydowałyśmy, że damy radę! Pieski przepłynęły, a my mokre ponad kolana ruszyłyśmy dalej. Jak się później okazało, pomijając pierwszy punkt... Wtedy szereg ludzi zaczął się rozchodzić, ale my nadal szłyśmy tam, gdzie inni. Tym sposobem idąc przez las dotarłyśmy do drugiego punktu, straciłyśmy tam sporo czasu, czekając w kolejce do zadań takich jak ułożenie jednej ściany kostki rubika, za co i tak żadna z nas nie dostała punktów. Gdy miałyśmy ruszyć dalej, punkt był już dość pusty, zapytałyśmy się jeden pani o drogę i niestety była to droga baaardzo na około. Właściwie dopiero wtedy zaczęłyśmy korzystać z mapki i zorientowałyśmy się, gdzie jesteśmy oraz o tym, że nie zaliczyłyśmy pierwszego punktu. Nasza trasa od dwójki do trójki była potwornie długa. Gdy już dotarłyśmy do celu, zaczęły się poszukiwania owego punktu, chodzenie w kółko, a nawet pytanie ludzi czy widzieli psy. Wszystko było tam, gdzie miało być i w końcu udało nam się go zlokalizować. Droga do czwórki była zupełnie prosta, prowadziła pomiędzy lasem, a polami, gdy do niej dotarłyśmy okazało się, że jesteśmy pod sklepem :3 Nie można było ominąć tej okazji, zaopatrzone spojrzałyśmy na mapkę i poszłyśmy dalej. Niestety tutaj również można było drogę znacznie skrócić. W końcu dotarłyśmy do ostatniego punktu, ostatniego oczywiście jedynie według numeracji, bo musiałyśmy jeszcze wrócić się do jedynki, aby ukończyć rajd. Nie miałyśmy najmniejszej ochoty przechodzić przez rzeczkę, więc znowu chodziłyśmy w kółko :P Na metę doszłyśmy już ledwo utrzymując się na nogach, nawet psy były zmęczone. Myślałam, że byłyśmy ostatnie z ostatnich, pokonanie trasy zajęło nam prawie 6 godzin ale za nami jeszcze ktoś przyszedł.


Po przyjściu dostałyśmy ciepły posiłek, kluski z czymś zielonym, pieskom smakowało haha. Chociaż Texas, tak jak ja, czuje niechęć do warzywek. Border bardzo szybko się zregenerował i był gotowy przejść następne kilkanaście kilometrów, ale musiały mu wystarczyć skoki do wody. Gdy zaczęło się ogłaszanie wyników poszłyśmy oglądać zwycięzców. Znowu nie słuchałam co mówił organizator, jedynie moje nazwisko przyciągnęło uwagę, nie jest zbyt popularne toteż się zdziwiłam. Myślałam, że zaraz usłyszę pomyłkę, lub wyjdzie prawowity wygrany i powie, że coś się nie zgadza. Jednak okazało się, że była to nagroda, za najdłuższy czas :P Osoby, które przyszły za nami były w innej klasie. No cóż Texas nie jest przeciętny, zawsze zajmuje pierwsze miejsca, nawet jeśli są to te liczone od końca :D

23 sierpnia 2014

Seminarium frisbee

Niedługo po obozie uczestniczyliśmy w seminarium frisbee z Paulą Gumińską w Łodzi. Mój dzielny obi-agi-frizbo dog tym razem również bardzo się starał :) Poza ciekawymi wykładami mieliśmy też 4 sesje. Pierwszego dnia zajęliśmy się zwykłymi backhandami. Texas ma problem z wymierzeniem momentu wyskoku, oraz po złapaniu dysku robi wielki łuk. Chyba już w miarę potrafię pomóc psu łapiącemu frisbee kilkanaście metrów dalej - głosem. Po zmianie dysków Texas miał potworny problem z łapalnością, powoli wychodzimy na prostą, ale i tak czasem zdarza mu się nie złapać całkiem ładnego rzutu. Texas na seminarium nie był skłonny do bezsensownego, kilkakrotnego skakania po talerzyk, którego i tak nie sięgnie, ale mam nadzieję, że jak coś takiego znowu wpadnie mu do głowy to zauważy, że coś do niego wołam. Co do łuków, na ogrodzonym terenie są zdecydowanie mniej pokaźne, niż gdy ćwiczymy na boisku. Daje mi to jedynie pocieszenie, że jeśli pokażemy się kiedyś na zawodach to Texas nie będzie obiegał całego pola startowego. Niestety na otwartym terenie nadal łuki są bardzo wyraźne, a jest to po prostu bezsensowne męczenie się i strata czasu.
Robiliśmy również ćwiczenia poprawiające technikę skoku. Myślę, że wiele z nich wykorzystam :)


Drugiego dnia zajęliśmy się vaultami i flipami. Texas jest bardzo opornym uczniem jeśli chodzi o odbicia, chce od razu dostać dysk, a nie wykonywać to o co go proszę. Długo męczyliśmy się z leg vaultem, ale na szczęście piszę to już w czasie przeszłym. Na seminarium specjalnego przełomu nie było, ale wczoraj Texasa nagle olśniło. Chyba był już tak zmęczony po całym treningu, że poddał się i stwierdził, że z ziemi nie doskoczy do trzymanego przeze mnie dysku. Teraz jedynie wystarczy dopracować względy techniczne i mogę się zachwycać pięknymi leg vaultami. Mam cichą nadzieję, że z wprowadzaniem odbić od innych części ciała będzie już troszkę łatwiej.
Tak, moja piękna twarz >.<

Texas ładnie skacze do flipów, upadając prawie zawsze na cztery łapy, czasami lekko na przód. Zawsze rzucałam mu dyski pod kątem, wydawało mi się, że tak jest nam najłatwiej i najładniej to wygląda. Tylko właśnie problem w tym, że praktycznie podawałam mu dyski z ręki, a nie je rzucałam, bo nie wierzę, że złapie. Paula mówiła, żeby flipy rzucać floaterami. W naszym przypadku jeśli wyjdzie to jest pięknie, tylko właśnie jeśli xD Muszę poćwiczyć celowanie dyskiem, bo rzucam psu za bardzo nad głowę, więc nie jest on w stanie tego złapać, a to niedobre stworzenie jeszcze specjalnie przesuwa się w stronę, w którą rzucam. A chciałabym robić już flipy nie tylko z siadu, ale poćwiczymy zobaczymy.


12 sierpnia 2014

Obóz Team Spirit!

Początek sierpnia spędziliśmy na agilitowo-obikowym obozie nad Jeziorskiem. Miejsce było idealne, dużo przestrzeni dla rozszalałego borderka oraz woda, która jednak skutecznie odbierała pieskowi mózg. Czas był wypełniony treningami i niestety minął bardzo szybko. Miałam ze sobą aparat, jednak nie przywiozłam zbyt wielu zdjęć, w stosunku do ilości jaką potrafię zrobić.


Pierwszego wieczoru po przyjeździe i na szczęście po Texasowym treningu nadeszła burza, wprawdzie godzinę przed wyjazdem pobiegłam do galerii kupić kurtkę przeciwdeszczową, więc byłam przygotowana również na taką pogodę, ale wizja treningów w deszczu i psa uwalonego w błocie była mało ciekawa. Na szczęście resztę czasu świeciło słońce, co z kolei przypłaciłam zmienieniem koloru skóry na czerwony...


Jak to zwykle bywa, nie przemyślałam jednej kwestii, a chodzi o zostawanie piesełka w klatce. Texas był bardzo takim traktowaniem zniesmaczony i często głośno to oznajmiał. Klatka w naszym domu stoi, piesek jest do niej przyzwyczajony a nawet ją kocha... tylko kiedy mamusia wychodzi drzwiczki są otwarte ;) Niestety nie zawsze udawało się zostawić go w domku luzem - nie byliśmy sami, mieszkała z nami Nadia i gronek Piero. Texas swoją nienawiść do klatki wyraził również uszkadzając siatkę z drzwiczek po tym jak zorientował się, że jest w stanie wyjść sam... Raz zostawiłam ekspresy, zamiast podciągnięte do samej góry, na dole klatki. Nie wiem jak to się stało, ale Texasowi udało się je rozpiąć. Akurat tym razem zostawiłyśmy otwarte drzwi do domku, więc piesek wyleciał prosto na tor agility. Udało mi się go od razu przechwycić, bo wyszłyśmy jedynie do sklepu. Później ze względów bezpieczeństwa mojej biednej materiałowej klatki zostawał w metalu.


Od strony treningów jestem zadowolona z tego co zostało przepracowane. Byłam oczywiście nastawiona głównie na obi, gdy dowiedziałam się co mamy robić na treningach troszkę się zmieszałam. Przerabialiśmy podstawy, wstępy do ćwiczeń, dużo rzeczy, które robimy, bądź Texas już je umie. Liczyłam raczej na indywidualne sesje. Wprawdzie nie mamy dobrze zrobionej podstawy pod obi, ćwiczę z psem tak jak wymyślę, znajdę gdzieś w necie, dopiero niedawno zaczęłam pracować z psem 'bardziej świadomie'. Jednak ostatecznie jestem zadowolona z tego co robiliśmy, takie rzeczy jednak procentują w późniejszym etapie, szczególnie ocenione przez kogoś mądrzejszego. Notatki poczyniłam, więc mamy co utrwalać.
Coś jednak mnie załamało... nie sądziłam, że mój pies będzie miał taki problem z pracą przy wodzie. Texas kiedyś nie lubił pływać, w ogólnie nie wchodził do wody, szkoda, że jak zwykle poszło za bardzo w drugą stronę, a ja znowu za późno zorientowałam się, że mamy problem. Może Texas nie jest psem, który wypruje strzałą do wody podczas sesji, ale brak mózgu było widać przez wszystkie treningi w tym miejscu. Tak, więc ostatecznie nie wiem, czy udało by mi się zrobić coś więcej z psem, który głową już sobie pływa w jeziorku. Znaczy zrobić pewnie by się dało, ale to w jakim stylu byłoby to zrobione to druga sprawa.




Agility... po pierwszym treningu byłam szczerze załamana. Texas wpadał w hopki jak buldożer na dopalaczach, za jednym skokiem leżała cała przeszkoda. Mnie też udało mu się podciąć z taką siłą, że nie ustałam na nogach... 'Coś' pobiec udało nam się dopiero, gdy Texas wyżył się na niewinnych hopkach i zrozumiał, że trzeba przez nie skakać, a nie je taranować. Może Texasowi przydałoby się czasem zarąbać w mur, a nie jakąś tyczkę, czy boczek...

jestem wężem
Powiem szczerze, że w końcu agility na prawdę mi się spodobało! Wprawdzie Texas jest dla mnie bardzo trudny do prowadzenia, pod względem prędkości światła, ale również technicznie. Nie potrafię ogarnąć tylu różnych rzeczy w tak krótkim czasie i jeszcze pamiętać co będzie dalej... Nie jestem dobrym handlerem i raczej nigdy nie będę, nie oszukujmy się, pewnych rzeczy się nie przeskoczy, szczególnie jeśli nie jest to sprawa najważniejsza z ważnych, a agi dla mnie jest raczej tylko fajnym dodatkiem. Niestety trudno jest ćwiczyć coś raz na jakiś czas, widać u Texasa przyzwyczajenie do biegania prostych torków na Skach, dodatkowo niestraszne mu żadne przeszkody do rozwalenia na drodze. Obozowe torki na pewno nie były banalne, chyba nigdy takich nie biegaliśmy, ale czasem udawało nam się całkiem ładnie ogarnąć. W każdym razie już nie uważam, że agility jest takie nudne i wgl bezsensu. Przez te niecałe 5 dni dowiedziałam się chyba więcej niż w ogóle wiedziałam na temat tego sportu. Może nawet jakby w Łodzi było jakieś sensowne miejsce do ćwiczenia to może bym się zainteresowała, ale jako że nie ma, to też nie płaczę i tak wolę obi :P


26 lipca 2014

Obi powracamy

Chyba muszę przyznać, że nasze ostatnie treningi nie wnosiły nic konkretnego, ani pożytecznego do naszej wspólnej pracy. Postanowiłam szybko to zmienić i już mamy zajęcie na dłuższy czas.
Zaczęliśmy pracę nad aportem kierunkowym. Texas już rozumie komendy kierunkowe i wykonuje je raczej bezbłędnie. Jednak zaniedbanie się odezwało. Właściwie w ogólnie nie pracowałam z odłożoną nagrodą, dlatego teraz pieska trochę rzuca, gdy przed wysłaniem po aport musi jeszcze coś wykonać. Na szczęście nie zdarza mu się wyrwać po któryś koziołek. Będę się starała powrócić do ćwiczeń z piłką niebędącą przy mnie oraz do ćwiczeń z samokontroli, co również się przyda. Zaniedbałam te dwa elementy i teraz żałuję, samokontrola jest też niezwykle potrzebna przy frisbee, którym również się zajmujemy... przynajmniej w przypadku Texasa. 


Poza aportem postawiłam również na kwadrat! Długo to ćwiczenie chodziło mi po głowie, jednak dopiero teraz udało mi się skompletować wszystkie potrzebne elementy. Kosztowało mnie to tylko, albo aż ok. 50 zł. Najdroższe okazały się oczywiście pachołki, na allegro kupiłam je po niecałe 6 zł szt. Jednak zanim rozłożę kwadrat chcę zrobić wysyłanie do samego pachołka, aby skończyć pracę nad aportem kierunkowym i w ogóle wprowadzić jakiekolwiek wysyłanie.

25 czerwca 2014

Filmik urodzinowy :D

Zapraszam do oglądanie filmiku na drugie urodziny Texasa i Santy ;) Jeszcze na blogu link się nie pojawił, a powinien:

7 czerwca 2014

Drugie urodziny!


Mija kolejny, drugi rok, odkąd merle kluska przyszła na świat. Texas otworzył przede mną świat sportów kynologicznych, ale sprawił również, że zwątpiłam w całą swoją ideologię. Texasa nie da się opisać w jednym zdaniu, nigdy nie wiem co jego borderza główka danego dnia wymyśli. Mimo tego, że jego życie w dużej mierze składa się z biegania w kółko to cieszę się, że mogę go mieć przy sobie. Potrafię mu wybaczyć wszystko, chociaż czasem mam ochotę przywiązać go do drzewa i zostawić. Dla mnie każdy mój pies był idealny, bo mój i tyle, Texas też jest, na swój specyficzny sposób, jest spełnieniem moich wszystkich marzeń o psie. Z perspektywy czasu uważam, że border był bardzo dobrą decyzją w moim życiu. Pomimo, że kiedyś miałam żal do pewnej hodowczyni, która wybrała dla swojego szczeniaka inny dom, to teraz myślę, że dobrze się stało. Przez to jeszcze raz przemyślałam wybór rottweilera w tym czasie i dobrze, że doszłam do wniosku, że jeszcze za wcześnie. Chodzi mi tu głównie o prowadzenie psa sportowego, praca z borderem jest jednak stosunkowo prosta, praca z Texasem, pomimo tylu błędów ile popełniłam, wszystko udaje się wyprostować, nie zatrzymujemy się w miejscu, pies nie stawia mi żadnych ograniczeń. Bardzo wiele rzeczy, które czasem trzeba wypracować dostałam w pakiecie ze szczeniakiem. Jeśli chodzi o wychowanie, codzienność to te psy są tak inne, że nie będę wchodzić w ten temat. Texas na pewno nie jest moim ostatnim borderem, czy psem przejściowym do tego do czego dążę, bordery już na zawsze mają miejsce w moim sercu.


Ten rok był pełen wzlotów i upadków, szczęścia, ale nie łez, bo ten pies doprowadza mnie raczej do szału, niż płaczu, po czym i tak ubłocony włazi na łóżko i szkoda mi go ściągać :P Mamy już pierwsze zawody za sobą, wprawdzie konkurencja była zażarta, jeden zawodnik nawet rozpłakał się po dyskwalifikacji... Wygrana w rally-o  w klasie junior z samymi dziećmi oraz Patrycją z Nadią uważam, za fajny początek pokazywania się publicznie. Niestety regulamin tego sportu uniemożliwia mi (osobie niepełnoletniej) start w klasie 1, dlatego jeszcze w tym roku pokażemy się w juniorach.
Nie udało nam się przygotować do egzaminu BH, uważam to za moją największą porażkę. A poległ tylko jeden mały szczególik w całym egzaminie i to który nie jest ważny tylko do tego. Texas boi się dotyku obcych, a sędzia psa głaszcze. Na ostatnim treningu na placu wniosek brzmiał, że już tego nie zmienimy, taki jest i koniec. Poprawa minimalna może i następowała, ale zdecydowanie zbyt wolno i za mała, żeby dawała pozytywne rokowania. Texas na widok ręki zbliżającej się do jego głowy od razu się stresuje, położenie jej na głowie jest raczej niemożliwe dla obcych osób. Niestety ludziom na ulicy trudno jest przetłumaczyć jak do psa wyciągnąć dłoń, a widząc, że ucieka po prostu sobie idą, a piesek strach nakręca. Nigdy nie uważałam, że naturalne uwarunkowania można zupełnie zmienić, inaczej nie selekcjonowalibyśmy psów hodowlanych patrząc na cechy charakteru, ale jednak nadzieja matką głupich. Do egzaminu wprawdzie byłam namawiana, bo warto spróbować, ale nie chcę już podejmować próby której mogę nie przejść.
Wiosną zajęłam się również frisbee, zaczynało to już jakoś wyglądać, ale stwierdziłam, że nasze fastbacki są już zbyt zmaltretowane. Radośnie zamówiłam różowiutkie hero xtra... a pies nie potrafi ich złapać. Nie wiem, czy chodzi o kolor, czy typ, ale całe frisbowanie wraca do poziomu nauki celowania w dysk, a nie przestrzeń. Myślałam, że nowe, niepokrzywione talerzyki będą latały prościutko, a pieseł będzie miał ułatwione zadanie, ale Texas ma swoją wizje życia. Nasze frizbowanie i nowe dyski będą ukazane na urodzinowym filmiku ;)
Natomiast agility zakończyło się tak szybko jak się zaczęło. Nie potrafię wkręcić się w ten sport, chociaż myślę, że Texas fajnie radziłby sobie na torku. Jedynie w wakacje na obozie przypomnimy sobie hopeczki.

16 marca 2014

Powrót do formy

Doczekaliśmy się wiosennej pogody. Jedynie weekend musiał okazać się deszczowy, co sprawiło, że dzisiejszy dzień spędziliśmy w domu. Jednak z tej nudy przypomniałam sobie o blogu, dla którego ostatnio nie mam czasu, ani weny.
Korzystając ze słoneczka, pierwszy raz po półrocznej przerwie wyciągnęłam frisbee zagrzebane na samym dnie psiej szafki. Pierwszy trening to jedynie płaskie backhandy i overek. Pracujemy nad multiple, z ogranicznikiem w postaci łóżka Texas załapał od razu, ale na dworze musimy popracować nad nieprzemieszczaniem się. W przygotowaniu jest leg vault, ale połączenie tego z dyskiem to na razie odległa przyszłość. 
Natomiast znowu opuściłam się w treningach obi! Bardzo powoli idziemy do przodu, ale wznawiam regularne treningi, więc może być tylko lepiej. Aktualnie ćwiczymy zatrzymanie w przywołaniu. Natomiast mamy opanowany cały schemat do BH. Nieidealnie, wychodzą efekty nieregularnych treningów, przed feriami nasza praca prezentowała się lepiej. Nadal nie wiem, czy będziemy podchodzić do egzaminu... Część socjalna mnie troszkę przytłacza. Texas nadal nie umie chodzić na smyczy i jakoś nie wyobrażam sobie, alby pojął tą ideę, nie będąc wykończonym po długim spacerze, czy treningu. Co do wszystkiego innego, co dzieje się na socjalu boje się, że to będzie ten jeden przypadek na 100 w którym Tex się zeschizuje... Ale nie ma co wybiegać w przyszłość, do egzaminu jeszcze trochę czasu zostało, a jednak jakieś postępy są (wracanie z parku na luźnej smyczy xd)


Filmik z placu u Haliny Szewczyk, również przez nią wykonany. Pierwszy raz robiliśmy ćwiczenia z całego egzaminu po kolei, poza równaniem na smyczy. Tak, wiem mój bieg wygląda tragicznie, ale piesek całkiem zacnie, więc zwracajmy na niego uwagę :P

22 lutego 2014

Agility!

Nie sądziłam, że kiedyś taki post pojawi się na tym blogu, Texas miał w swoim życiu nawet nie usłyszeć o strefach, slalomach itd. Wprawdzie o strefówkach jeszcze jakiś czas nie usłyszy, ale są w planach! Tak, mam plany związane z agility. Nie przepadam za tym sportem. Kiedyś ćwiczyłam z Brooklynem, bo była to jedyna rzecz, w której mogłam się z nim w jakiś sposób realizować - obi za nudne, zbyt dokładne, a frisbee polega na zabawie, której Brook nie uznaje. Poniekąd z Texasem również z przyczyn losowych padło na ten sport. Mogę się obwiniać, że znowu schrzaniłam, ale chyba to nie ma sensu, więc przejdźmy do rzeczy :P

Pojawiła się możliwość trenowania, dzięki uprzejmości pewnych osób. Patrycja zapytała, czy pojadę na agi, zgodziłam się, bo i tak miałam wolny dzień. Wcześniej nawet nie pomyślałam o tym sporcie - w Łodzi jest niestety problem z treningami. Mam nadzieję, że nowa inicjatywa się rozwinie, bo zamiary są ambitne ;)

Wprawdzie nie jest to nasz pierwszy kontakt z agility. Jako szczeniaczek, Texas miał zrobione podstawy, choć ja treningi traktowałam bardziej jako socjal z rozproszeniem w postaci piesków. Następnie obóz w Annówce, który bardzo fajnie adżilitowo wspominam.
Dzisiaj byliśmy na drugim treningu w tym roku. Ćwiczyliśmy głównie outy i ciasne skręty. Texas pierwszy raz skakał Mki. Ustawiłam mu prostą z dwóch hopek, niestety kosił pierwszą tyczkę. Nie jestem pewna, czy zahaczał ją tyłem, czy po prostu nie wycelował z wysokością. Jednak ciasne zakręty nie sprawiły mu już takiej trudności jak prosta. Cieszy mnie fakt, że Tex utrzymuje ze mną kontakt i nie biegnie gdzie go łapki poniosą, co mu się zdarzało. Myślę, że błędy techniczne wynikają głównie z tego, że oboje jeszcze nie ogarniamy. Tex musi nauczyć się odczytywać to co pokazuję, a ja poćwiczyć handling. Jako, że moje nikłe doświadczenie w tej dziedzinie nie pozwala na osądy to czas pokaże, czy wyjdzie z tego coś sensownego.





 photo DSC_5130x_zpse2022013.jpg

21 stycznia 2014

Zimowy trening

Jako, że zaczęły się dla nas ferie to trzeba ten czas produktywnie wykorzystać. Spotkaliśmy się na wspólny trening z Martą i Santą - FILMIK!
Cały czas mamy problem ze zmianami pozycji, takimi zwykłymi pac-siad. Mieliśmy już ładne pacanie, ale na pierwszym treningu BH zakazano mi wyrzutu łapek przed pacnięciem... Nad siad ciągle pracujemy, chciałabym żeby wyglądało chociaż jak ostatnie z filmiku :P
Wprowadziłam zmiany pozycji w marszu. Wprawdzie już kiedyś próbowałam to robić, ale coś nam nie szło. Teraz jestem nawet zadowolona z efektu.

Znowu pracujemy nad aportem. Tex już prawie go opanował, ale przez ostatnie miesiące zupełnie zapomniałam o tym ćwiczeniu. Odnowił się problem z siadaniem z koziołkiem w pysku. Chodzenie, bieganie, nawet trzymanie nie sprawia takiego problemu jak zmiana pozycji... to już chyba za dużo czynności na raz na ten roztrzepany mózg ;) Jednak mam nadzieję, że jest to tylko kwestia przypomnienia, gdyż na ostatniej sesji udało mu się usiąść i nie wypluć koziołka.


_______________
Blog nie jest już prywatny...

4 stycznia 2014

Nowy początek

Nie wiem czy będzie o czym pisać, nie wiem czy w ogóle odnajdę w sobie motywację do tego, ale warto spróbować przed ostatecznym ogłoszeniem upadłości bloga.

W nowym roku chciałabym zacząć wszystko od nowa, tak się nie da, ale jak wyżej - warto spróbować. 2013 nie był specjalnie szczęśliwy, pewnie przez tą 13 na końcu ;) Chce się postarać, ale w 2014 było lepiej. Nie wyznaczam sobie konkretnych celów, nie wiem co ten rok przyniesie. Liczę na to, że nasze relacje z Texasem będą lepsze i nie chodzi tutaj o sporty, bo pod tym względem Tex jest moim prywatnym mistrzem.

Ubiegły rok zweryfikował moją wiedzę kynologiczną. Najbardziej jednak żałuję, że pod wpływem tego co obserwowałam, zatraciłam własne wzorce, których się od dawna trzymałam. Szczególnie jak wszystko zaczęło się walić, zamiast przebrnąć przez ten okres, desperacko szukałam rozwiązania i frustrując się ciągle pogłębiałam problemy. Texas był psem zbliżającym się do ideału i nagle coś pękło. Mój wrażliwy szczeniaczek dojrzewał i mocno się zmieniał. Był to również okres ataku na moją osobę, co spowodowało jedynie, że na siłę chciałam cofnąć czas. Nie wiem dlaczego w ogóle zwróciłam na coś takiego uwagę... Nie poradziłam sobie wtedy i nadal widzę tego skutki.

Rok 2013 pożegnałam depresyjnie, rozważania na temat bordera doprowadziły mnie jedynie do tego, że nie powinnam mieć żadnego psa. Pewnie niektórzy wiedzą, że kocham rottweilery, nigdy nie żałowałam, że zrezygnowałam. Przyznałam się przed sobą, że nie jestem pewna czy sobie poradzę i wiem to coraz bardziej. Taki pies by mnie raczej wyśmiał, niż uznał za kogoś wartego uwagi ;) Border też potrzebuje stabilnego przewodnika, szczególnie Texas, który musi mieć w kimś oparcie, moim postanowieniem na ten rok jest jedynie mu je zapewnić, bo do tej pory, a przynajmniej w ubiegłym roku nim nie byłam i tego bardzo żałuję.

Psychika Texasowa nie jest zupełnie przejrzysta, czasem trudno do niego dotrzeć. Jedni stwierdzają, że jest wybitnie delikatnym psem, inni że betonem... Ja uznaje pierwszą wersję, Texas jedynie wciela się w role twardziela, bo nie ma nad nim kogoś kto mógłby pokierować psem, który nie do końca wie co ma ze sobą zrobić.

Mówi się, że każdy pies uczy nas czegoś nowego, tym razem nie nauczyłam się niczego nowego, jedynie życie przypomniało mi, że robić należy to co samemu uważa się za słuszne i dążyć do bycia mistrzem dla samego siebie i na swoje możliwości, a przeszkody pokonać uznając je za normalną kolej losu.


Pisanie pesymistycznych poematów to moja pasja...