14 września 2014

Dog Orient

Wczoraj wybraliśmy się do Konstantynowa Łódzkiego, aby wziąć udział w rajdzie. Zaczęło się od problemów, specjalnie wstałam wcześniej, ale i tak za późno wyszłam z domu. Odjechał ostatni tramwaj, którym miałam szansę zdążyć na przystanek tego jadącego już do celu. Następny za niecałą godzinę, dlatego przejechaliśmy się do parku na zdrowiu i piesek trochę pobiegał. Udało nam się wsiąść do następnego tramwaju i dotrzeć na miejsce, gdzie już czekała na nas Patrycja z Nadią. Wszystko na szybko, zamykali
rejestrację, ale wszystko udało się załatwić.


Przed startem dostaliśmy mapki i karty do zaznaczania punktów na trasie. Niestety, ani ja, ani Patrycja nie słuchałyśmy co mówił organizator, nawet nie spojrzałyśmy na mapkę co później mocno nam się odbiło... Ruszyliśmy z tłumem zawodników, cześć osób biegła, ale my nie byłyśmy tak ambitne, chciałyśmy spacerkiem przejść te 15 km. Pierwszą przeszkodą jaką trzeba było pokonać okazała się rzeka, wcale nie taka mała. Nie chciało mi się iść na około do mostu, ale przed wejściem do wody zaczęłam panikować. Ostatecznie zdecydowałyśmy, że damy radę! Pieski przepłynęły, a my mokre ponad kolana ruszyłyśmy dalej. Jak się później okazało, pomijając pierwszy punkt... Wtedy szereg ludzi zaczął się rozchodzić, ale my nadal szłyśmy tam, gdzie inni. Tym sposobem idąc przez las dotarłyśmy do drugiego punktu, straciłyśmy tam sporo czasu, czekając w kolejce do zadań takich jak ułożenie jednej ściany kostki rubika, za co i tak żadna z nas nie dostała punktów. Gdy miałyśmy ruszyć dalej, punkt był już dość pusty, zapytałyśmy się jeden pani o drogę i niestety była to droga baaardzo na około. Właściwie dopiero wtedy zaczęłyśmy korzystać z mapki i zorientowałyśmy się, gdzie jesteśmy oraz o tym, że nie zaliczyłyśmy pierwszego punktu. Nasza trasa od dwójki do trójki była potwornie długa. Gdy już dotarłyśmy do celu, zaczęły się poszukiwania owego punktu, chodzenie w kółko, a nawet pytanie ludzi czy widzieli psy. Wszystko było tam, gdzie miało być i w końcu udało nam się go zlokalizować. Droga do czwórki była zupełnie prosta, prowadziła pomiędzy lasem, a polami, gdy do niej dotarłyśmy okazało się, że jesteśmy pod sklepem :3 Nie można było ominąć tej okazji, zaopatrzone spojrzałyśmy na mapkę i poszłyśmy dalej. Niestety tutaj również można było drogę znacznie skrócić. W końcu dotarłyśmy do ostatniego punktu, ostatniego oczywiście jedynie według numeracji, bo musiałyśmy jeszcze wrócić się do jedynki, aby ukończyć rajd. Nie miałyśmy najmniejszej ochoty przechodzić przez rzeczkę, więc znowu chodziłyśmy w kółko :P Na metę doszłyśmy już ledwo utrzymując się na nogach, nawet psy były zmęczone. Myślałam, że byłyśmy ostatnie z ostatnich, pokonanie trasy zajęło nam prawie 6 godzin ale za nami jeszcze ktoś przyszedł.


Po przyjściu dostałyśmy ciepły posiłek, kluski z czymś zielonym, pieskom smakowało haha. Chociaż Texas, tak jak ja, czuje niechęć do warzywek. Border bardzo szybko się zregenerował i był gotowy przejść następne kilkanaście kilometrów, ale musiały mu wystarczyć skoki do wody. Gdy zaczęło się ogłaszanie wyników poszłyśmy oglądać zwycięzców. Znowu nie słuchałam co mówił organizator, jedynie moje nazwisko przyciągnęło uwagę, nie jest zbyt popularne toteż się zdziwiłam. Myślałam, że zaraz usłyszę pomyłkę, lub wyjdzie prawowity wygrany i powie, że coś się nie zgadza. Jednak okazało się, że była to nagroda, za najdłuższy czas :P Osoby, które przyszły za nami były w innej klasie. No cóż Texas nie jest przeciętny, zawsze zajmuje pierwsze miejsca, nawet jeśli są to te liczone od końca :D