6 listopada 2015

Recenzja produktów od NaszeZoo.pl


Jakiś czas temu otrzymałam prezent od sklepu NaszeZoo.pl :)
Po otworzeniu przesyłki byłam pozytywnie zaskoczona, ponieważ już jakiś czas planowałam zakup podobnej rzeczy. Myślę, że większość psiarzy zmierzyła się z pytaniem jak zapewnić psu świeżą wodę podczas spacerów w upalne dni lub po treningu. Kiedyś używałam bidonu, ale niekoniecznie mi odpowiadał, dlatego przestawiłam się na butelkę i metalową miseczkę, która zawsze brzęczała w plecaku. Nylonowa miska Zolux X-TRM to idealne rozwiązanie.


Myślę, że podstawową zaletą jest duża pojemność w stosunku do miejsca zajmowanego w bagażu, a dokładnie 1,1 litra. Sprawdzi się również dla dużych psów, a my oszczędzimy sporo miejsca. Sam mechanizm składania polega na zagięciu ścianek i spięciu ich ekspresem, dzięki czemu część wilgotna od wody znajduje się w środku i nie ma kontaktu z naszymi rzeczami. Według mnie to duży plus, ponieważ nie musimy martwić się czyszczeniem tylko bezpośrednio po użyciu wrzucamy do plecaka. Materiał jest oczywiście wodoodporny, więc nie ma mowy o przeciekaniu. Nie brudzi się mocno, ale w kontakcie z ziemią mogą zostać ślady, które da się sczyścić. Dodatkową zaletą jest karabińczyk, który pozwala na przypięcie miski np. do torby (po prawej stronie na zdjęciu powyżej). Posiada też odczepiane kółeczko, więc możliwości mocowania jest wiele. Miska bez problemu posłuży też do podawania jedzenia w trakcie dłuższych wyjazdów, dlatego można przemyśleć zakup dwóch, na wodę i karmę. Według mnie jest stosunkowo lekka i poręczna, dlatego na stałe zastąpi metalową wersję.

























Całość wygląda estetycznie, solidnie, pomarańczowy kolor jest bardzo nasycony i ślicznie komponuje się z barwami aktualnej pory roku, w użytkowaniu pojawiły się jedynie pojedyncze nitki. Szczerze polecam na wszelkie podróże z psem, ale również na zwykłe spacery.
Miskę ZOLUX X-TRM można zakupić na stronie sklepu NaszeZoo.pl w trzech dostępnych kolorach.


• • •
Przyznam się, że spodziewałam się jedynie stricte psich gadżetów, a w paczuszce znalazł się też prezent dla szczurzych dziewczyn o którym również warto wspomnieć. Fani ogonków i innych gryzoni obecni na blogu? Mam nadzieję, że tak :)

Kiwi











Jest to karma uzupełniająca Herbal Pets Natura Szczura, można powiedzieć, że są to smakołyki. Pierwsze na co zwróciłam uwagę to bardzo intensywny zapach suszonych warzyw i ziół. Zapewniam, że nie stanowi on problemu, a wystarczy jedynie wyciągnąć torebkę, aby dziewczyny czekały pod miseczką. Skład wygląda bardzo zachęcająco "brokuł, nasiona ostropestu, pestki dyni, słonecznik łuskany, korzeń cykorii, kwiat lipy, kwiat hibiskusa" i jest to chyba lepsze rozwiązanie dla urozmaicenia diety niż kolorowe dropsy w których jest wszystko i nic. Producent zapewnia, że znajdziemy tu tylko naturalne składniki.


Moje dziewczyny są oczarowane i zjadają praktycznie wszystko bez wybrzydzania, co zdarza się w przypadku niektórych karm. Suszony pokarm na pewno nie zastąpi świeżych produktów, ale na jest ciekawym dodatkiem do codziennej diety.

Ten produkt również dostaniemy na stronie NaszeZoo.pl.

Mięta

25 lipca 2015

Ach ta zazdrość!


Texasek, jak przystało na krwiożerczą bestię, nigdy nie lubił wegetariańskich potraw. Przyznam się, że zaniedbałam kwestię urozmaicania karmy, ponieważ staram się unikać spędzania czasu w kuchni ;) Niestety bez mięska podanie jakiegokolwiek owocu/warzywa było niemożliwe, bo po obwąchaniu i memłaniu zyskiwało status niejadalnego. Dosyć dziwne, gdyż wszystko co leży na dworze jest absolutnie bardzo jadalne...
Nie tak dawno przedstawiłam niepsią część zwierzyńca, czyli ogonki. Oczywiście u mnie nikt nie może jedynie leżeć i pachnieć(śmierdzieć), więc staram się skłonić dziewczyny do współpracy. I tutaj pojawia się Texaskowa rozpacz, bo przecież już porzucony na zawsze i nikt go nie kocha. Na szczęście Tex, aż tak bardzo się nie narzuca, żebym miała z nim problem, ale skoro jest tak ochoczo nastawiony to czemu tego nie wykorzystać.
Obleśne marchewki, jabłka i inne takie nagle stały się bardzo cenną nagrodą, wystarczyło trochę konkurencji. Co więcej karma dla szczurów też jest bardzo smaczna :P

•  •  •

Na blogu nie pochwaliłam się jeszcze wynikiem RTG bioder, które potwierdziło zdrowe stawy! Niestety okazało się, że w jednym kolanie Tex ma zwyrodnienie trzeszczki, najprawdopodobniej spowodowane urazem. Nie wiem kiedy mogło do tego dojść, bo nie odnotowałam silniejszego kulenia na tą łapę. Na razie jest wszytko w porządku, także nie martwimy się.

20 lipca 2015

Mała zmiana...

Znaczy wiele! Długo męczyłam się z targetem, aż traciłam nadzieję. Wiedziałam, że to przecież nie z psem jest coś nie tak, tylko z moją metodą. Do tej pory większość problemów udało mi się rozwiązać poprzez dopasowanie działań do mózgu Texasa, więc byłam prawie pewna, że teraz nie może być inaczej.
Texas nijak nie chciał pojąć wysłania z odległości większej niż około metr, po prostu zatrzymywał się i ewentualnie cofał, żeby patrzeć na mnie. Myślałam, że sami tego nie przebrniemy, ale jeszcze spróbowałam z wysłaniem do obiegnięcia pachołka i dopiero do targetu. Texas z rozbiegu wpadał w tekturkę i po prostu na niej jechał ;) Nie, wcale nie tu nastąpił przełom, nadal stałam blisko, ale postanowiłam przymocować podkładkę do ziemi. Wzięłam pomarańczowego, plastikowego śledzia od taśmy do kwadratu... Texas chyba wysłał się właśnie do niego, bo za pierwszym razem złapał wystający fragment w zęby. Zastanawiam się, czy chodzi o wyraźniejszy kolor, czy może mniejszy punkt jest bardziej czytelny. Ewentualnie trzecia możliwość to targetowanie ryjkiem śledzia, a łapami podkładki, ale już nie wnikam w Texasowe rozumowanie.
Mój wszechobecny foch na obedience oficjalnie uważam, że zakończony, nawet jeśli kwadratu nie skończymy w tempie ekspresowym to wiem, że wszystko jest do nauczenia, trzeba tylko wiedzieć jak ;)


4 lipca 2015

Kółeczka


Drugi post z serii nieidealne życie z borderem. Trochę żałuję, że nie opisywałam różnych problemów ze szczeniakiem na bieżąco, chociaż coraz bardziej czuję, że zdecydowanie bardziej lubię pisać o kwestiach definitywnie rozwiązanych.
Texas przez całe swoje życie nie miał jakiegoś zasadniczego etapu braku przywołania, nawet jeśli widział, że drugi pies ucieka w swój świat. Wiadomo, że tą umiejętność umacniamy nawet teraz, nigdy nie powiem, że jestem w 100% pewna reakcji psa, bo... to pies ;) Texas jest typem, który mając możliwość oszukania mnie to na pewno wykorzysta każdą okazję, ale nigdy nie narzekałam na problemy z przywołaniem, a teraz jestem na prawdę pod wrażeniem w jakich sytuacjach mogę zawrócić psa. O samym przywołaniu w internecie można znaleźć już wystarczająco wiele i nie widzę sensu rozpisywania się na ten temat, więc na czym polegał nasz problem? Otóż Texas pomimo, że odwołał się od pieska/żarcia/wody/kwiatka biegnąc prosto do mnie... nagle robił zakręt i zaczynało się bieganie w kółko... Owszem nie uciekał, nie zwracał uwagi na otoczenie to była jedynie zabawa ze mną, chociaż to złe określenie tego zachowania. Wydaje mi się, że głównym powodem rozwinięcia się 'schizy' była obawa przed zapięciem na smycz/powrotem do domu. Niestety, ale znowu pozwoliłam problemowi się rozrosnąć i w taki sposób straciliśmy też aport. Wabienie jedzeniem, zabawkami lub robienie sztuczek wymagających podejścia do mnie szybko przestało działać. Nie pomagało po dobroci, ani groźbą. Nigdy go nie karałam po złapaniu w obawie, że następnym razem będziemy sobie biegać w kółko do upadłego.


Przełomem było wyegzekwowanie siadania i zostawania, aż podejdę i nagrodzę lub zapnę na smycz (mimo wszystko starałam się nie kojarzyć tego zatrzymania ze smyczą). Tutaj się kłania niestety utrata pamięci, więc nie chce skłamać jak do tego doszliśmy. Ten etap trwał baaardzo długo. Texas jak już wyszedł z najgorszego wieku dorastania trochę uspokoił swoją głowę, ale w pewnym stopniu problem pozostał. Cały czas myślałam, aby nie wykonać jakiegoś dwuznacznego ruchu, zawsze najpierw złapanie psa, później wyjmowanie smyczy z torby. Najgorzej pozostało pod blokiem, spuszczałam go jedynie na boisku, aby zawołany nie wiedział, czy idziemy dalej, czy już wracamy. Najgorsze, że ciągle pracowałam, a efekty były znikome. A to już myślałam, że odwrażliwiłam smycz w ręce, a to mieliśmy piękny aport i nagle bum Texas wpada w rondo na którym jestem wysepką.
Kiedyś próbowałam ćwiczyć aport na lince, jeszcze za czasów najgorszej fazy Texasa (chyba 8 miesięcy). Niestety nic tym nie uzyskałam i to był jedyny, jednorazowy kontakt z tą pomocą szkoleniową. W końcu załamując ręce zapięłam dorosłego już Pana Texasa na linkę, czary mary, kilka spacerów i problem prysł jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki. Czy to na prawdę było czary mary? Nie, pokazałam psu, że można inaczej i nic złego się nie dzieje. Mechanicznie przestawiłam mu w mózgu, bo sam nie był w stanie sobie tego poukładać. Zawsze problem leży w metodzie. Wydawało mi się, że przecież pies nie jest na tyle głupi, żeby nie wiedzieć, że jest na smyczy, tylko długiej... No właśnie, ale czy cały jego problem był logiczny? Nie był, dlatego trzeba było podziałać jak na tępaka, bo to była po prostu 'schiza'. Wiedział, że jest na smyczy i zaskoczył w nim nowy schemat działania.


28 czerwca 2015

Mali przyjaciele ;)

Raczej przyjaciółki, co chyba wynika z mojego niespełnionego możenia o psiej damie ;) Zawsze marzyłam o suczce, a mam już trzeciego pana i teraz mi to odpowiada. 
Powiększenie rodzinki było jednym z powodów ograniczenia czasu i wydatków na Texasa, więc myślę, że warto zahaczyć o ten temat na blogu.
Pierwszego szczura kupiłam we wrześniu ubiegłego roku. Życie z jednym psem było zbyt monotonne, w końcu problemów nigdy za wiele! Tak właśnie załatwiłam sobie ponad miesiąc ciągłych wizyt u weterynarza. Na prawdę nie polecam nabywania nic co żyje w sklepach zoologicznych, ale to już inny temat.

Ness
Jako, że jestem taka zła i wszystko wybieram tylko po kolorku, za co powinnam spłonąć w piekle - Ness miała być szarym husky ;) Po objechaniu całego miasta wybrałam spokojną, srebrną szczurzycę. 
Czy bałam się reakcji psa? Powiem szczerze, że była to rzecz najmniej przemyślana. Klatka i tak stała na wysokiej półce. Texas jedynie pierwszą noc powarkiwał przy hałasach i czasem się przyglądał. Aktualnie klatka stoi na podłodze i nadal nie ma problemu. Czasem można usłyszeń o borderach wgapiających się w różne zwierzątka, ale na szczęście u nas czegoś takiego nie ma.

Mięta & Kiwi

Miała dojść koleżanka dla Ness... doszły dwa potworki. Tym razem z fundacji Viva Gryzonie, prosto z Krakowa ;) 
Łączenie szczurzyc potrwało ponad tydzień, więc wliczając Texasową miałam 3 klatki w malutkim pokoju, ale chyba było warto. 
W planach były jakieś sztuczki, ale to jednak nie jest takie proste, chociaż Ness na nowo pokochała jedzenie w obliczu konkurencji. Mięta i Kiwi zajmują się głównie bieganiem i niszczeniem moich hamaków w klatce ;)
Texasowi nie pozwalam na zbyt bliski kontakt ze szczurami. Był czas, że ograniczyłam zakazy, ale jednak nie ufam mu do końca. To są zbyt delikatne zwierzątka, żeby pozwolić sobie na błąd. Tex może oglądać i wąchać dziewczyny tylko na moich rękach.


A wasze psy mają jakiś mniejszych przyjaciół? ;D

18 czerwca 2015

Co robimy jak nas nie ma


Przez jakiś czas udało mi się wrócić do regularnego blogowania, ale nie na długo. Pewnie wynikło to również z tego, że znowu mieliśmy przerwę/dołek/moją niechęć do życia, ale nigdy nie jest tak, że nie robimy nic.
U wszystkich początek sezonu, a u nas... Niestety dzienniczek o którym pisałam tutaj leży zakurzony od dłuższego czasu, a ja nie potrafię układać planów jedynie w głowie. Powiem szczerze, że znowu obraziłam się na obi i stwierdziłam, że zwyczajnie się poddaje. Powód jest jeden, nie potrafię nauczyć Texasa wysłania do kwadratu, a nawet samego targetu. Próbowałam do tego ćwiczenia podejść inną metodą, ale bez rezultatu. Po pierwsze Texas za bardzo się miota, a po drugie za nic nie chce biec przed siebie nie patrząc na mnie, jakby zupełnie nie wiedział o co chodzi. Targetować umie, jeśli stoję blisko, bardzo blisko. Próbuję odsuwać się stopniowo, ale w pewnym momencie jest jakaś magiczna bariera, gdzie tak jakby Texas nie był w stanie podjąć samodzielnego działania. Oczywiście miałam brać target codziennie, ale z nastawieniem, że i tak nic z tego nie będzie niestety nie wyszło. Jak już zapisane na blogu to teraz trzeba się przyłożyć i zrelacjonować postępy ;) Nadal jestem wkurzona, że ćwicząc tyle czasu obi nadal nie umiemy kwadratu, a umiemy chociażby aport kierunkowy, który przecież pojawia się klasę wyżej, ale czy to takie ważne? Wystarczyło, że włączyłam sobie filmik z treningu, gdzie robiliśmy same bardzo proste ćwiczenia i przypomniało mi się, że chodzi jedynie o radość z tej pracy i tyle :) Nie powiem, że wracamy do treningów i jest super, może czasem trzeba odpocząć (ja muszę zbyt często :|)

Na razie spacerujemy, chociaż Texas zdecydowanie woli używać mózgu, niż samych łap. Nawet po długim spacerze chciałby jeszcze coś robić. W bieganiu irytuje mnie totalny brak mojej kondycji, a Texas wcale mi nie pomaga, tylko raczej przeszkadza. Wolę jak jest luzem, niż na smyczy, bo dla niego ciągnięcie polega na zaciągnięciu mnie do parku, a później jest szarpanie na boki. Powoli zaczyna rozumieć komendy skrętu i ruszania, ale nie ogarnia, że nie powinien się co chwilę zatrzymywać. Dlatego jedynie chodzimy na pasie z amortyzatorem. W końcu zaczęłam używać endomondo, może jeszcze to zmobilizuje mnie do biegania (szczególnie licznik kalorii xd).

31 maja 2015

Keep calm and catch frisbee!


Największy błąd jaki popełniłam przy dyskach to zbytnie pobudzenie psa. Wszędzie kazali się cieszyć i motywować, tylko zapomniałam, że mój pies już jest zmotywowany... taki szczegół. Aktualnie Texas doszedł do takiego stanu, który skutecznie utrudnia mu logiczne myślenie. Używanie mózgu na wysokich emocjach to oczywiście bardzo ważna umiejętność psa sportowego, tak na prawdę liczy się wszędzie, ale trzeba umiejętnie to dostosować do własnego przypadku. Ten ostatni element u mnie nawalił... tak to jest jak po wielu latach w końcu dostaje się psa łupowego.



Tak więc SPOKOJNIE do celu. Przede wszystkim ja powinnam nagradzać tylko najlepsze elementy, a przez znakomitą większość czasu zachowywać się raczej neutralnie. Texas sam z siebie jest wystarczająco nakręcony, a wręcz nadmiernie i każde dodatkowe podniecanie kończy się źle. Wiadomo, że ładne wykonanie figur jest ważne, ale w tym sporcie liczy się również bezpieczeństwo, a pies który na oślep chce dorwać dysk może zrobić sobie krzywdę, jak również i miotaczowi dysków.
Niezwykle szkodzę sobie robiąc treningi raz na yyy lepiej nie liczyć... Po dużej przerwie wyciągam dyski, a mój pies już nie ma mózgu, więc nic dziwnego, że później trwa walka o opanowanie rozumku i ciałka. Na początku tego roku postanowiłam, że w końcu pociśniemy freestyle... nawet parę razy byliśmy na treningu i to chyba tyle. Maj pod względem sportowym polegał na tym, że chciałam robić frizbi, ale mi się nie chciało także nie robiliśmy nic, albo szczątkowe elementy obi i trochę biegania (mamy już profesjonalny sprzęt ;)) Z jednej strony lubię ten sport, z drugiej mam wrażenie, że wystarczy mi oglądanie filmików, ale skoro już mam bordera to wypadałoby to wykorzystać :P Cały czas mam nieruszony komplet dysków, leżą już chyba z półtora roku... Zastanawiałam się nawet czy ich nie sprzedać, ale daje sobie ostatnią szansę.

Texas w tamtym roku miał problem ze zbyt wczesnym wyskakiwaniem, co kończyło się kilkoma bezsensownymi wybiciami, a dysk i tak spadał na ziemię. Nadal nie potrafi zaczekać, ale wyskakuje jak już dogoni frisbee, więc jakiś postęp jest, z kilku skoków na jeden, bo złapanie to następna historia. Oczywiście łączy się to z podnieceniem, wszystko za szybko, byleby dorwać zabawkę. Z łapaniem jest taki problem, że Texas nie potrafi wcelować w dysk podczas skoku, bo nie odrywając łapek od ziemi łapie z zadowalającą skutecznością. To wszystko tyczy się zwykłych backhandów ;) Jeśli chodzi o coś więcej to ciężko mi się wypowiadać, bo w tym roku mieliśmy na prawdę mało treningów i były bardzo okrojone w elementy. WIELKIM SUKCESEM dla psa tak podnieconego jest ogarnięcie multipli <3 Texas nareszcie opanował się na tyle żeby nie ruszać dupska i nie zmieniać pozycji tylko czekać, aż dysk wleci do mordki.

Najważniejszym lekiem na nasze problemy jest po prostu systematyka, żeby dysk nie był czymś WOW. Texas nie ma problemów z wymianą, aportem, nigdy nie schizuje się na memłanie podczas pracy, jest prawie idealny, tylko niech jeszcze będzie spokojny i częściej łapie. Wiadomo, że nie można cisnąć frisbee codziennie, bo pies upadłby po tygodniu. Muszę w praktyce zobaczyć, czy dla Texasa będzie lepiej, gdy sesje będą bardzo krótkie, za to częściej, czy większy trening plus wplatanie dysków po prostu zamiast piłki np. przy obi. Jeśli znowu zacznę robić wielotygodniowe przerwy po prostu nic nam z tego nie wyjdzie.

Musimy również odbudować mięśnie, ostatnio dużo leniuchujemy w łóżku :P Ćwiczenia na piłce powracają oraz pływanie. Niestety w naszym parku staw wygląda jakby ktoś hodował w nim glony, także trzeba zmienić miejscówkę, bo i tak nie ma tam zbyt wiele miejsca na treningi ;) Poza tym Texas schudł do 17,4 kg. Zawsze ważył około 18 lub z tłuszczykiem nawet zdarzyło się 19, a teraz wyszły żebra, ale chyba powoli tyje. Paradoksalnie zjadał ogromne ilości karmy...

Czasem się tak staram <3
Zdjęcia i frisbee od Marty Guzek ;)

26 kwietnia 2015

Wszystko i nic

Ile sportów można trenować utrzymując w każdym jakiś poziom? Nie ma oczywiście jednoznacznej odpowiedzi, bo wszystko jest bardzo indywidualne. Biorąc Texasa miałam w głowie obedience, ale chciałam również spróbować wszystkiego co możliwe, co też przyczyniło się do wyboru rasy. Perspektywa posiadania psa z którym będę mogła pracować była wspaniała, a nawet bawić się zabawkami! Cieszy mnie wszystko co robimy razem, ale jednak czasem chciałabym poświęcić się jednej dyscyplinie i po prostu być w czymś naprawdę dobrym. Nie sztuką jest ogarnąć setki rzeczy na poziomie 0, tylko jedną mistrzowsko.



Teraz już wiem, że obi to jedyny słuszny sport i na pewno nigdy nie będę w stanie z niego zrezygnować, ale wymaga systematyki jak wszystko. Nie lubię robić ćwiczeń byle jak, więc po każdej przerwie naprawiam masę szczegółów. Niedopracowane rzeczy niekiedy zaczynam zupełnie od początku, a stare błędy wracają jak bumerang. Czasem wchodzimy w bardzo fajny tryb treningów, ale później nakręcam się na coś innego, albo wpadam w dołek i wszystko się sypie :P Oczywiście nie jest tak, że wymiatamy trójkę, później stwierdzam, że jednak robię frisbee, więc ciśniemy freestyle pod MŚ, żeby po tygodniu zacząć obi od 0, tak to na pewno nie wygląda. Raczej na zasadzie rozpoczynania wielu rzeczy, niekończenia ich, a zaczynania innych, przez co bardzo wolno posuwamy się do przodu.
Na wspomniane wyżej frisbee mam co jakiś czas fazę i nagle przypominam sobie o istnieniu latających talerzyków. Niestety z tego wynika to, że ciągle mamy te same problemy (najgorzej jest z emocjami). W tamtym roku byłam na seminarium, gdzie miałam nadzieję na przepracowanie problemu tracenia mózgu, ale Texas niestety wtedy akurat niespecjalnie go stracił w porównaniu do naszych samotnych poczynań. Zbyt mocne nakręcenie skutecznie utrudnia nam pracę, dlatego nigdy nie doszliśmy do jakiś powtarzalnych, ogarniętych sekwencji.
Na tym poziomie jestem jak najbardziej w stanie pogodzić ćwiczenie dwóch sportów, wymaga to jedynie ogarnięcia czasowego i planowania treningów. Jakby odjąć wszelkie moje załamania i tygodnie zawalone przez szkolę byłoby idealnie. To, że nie bawimy się deklami zbyt często wynika raczej z mojego braku motywacji w kierunku tego sportu, aniżeli kolidowania z obi.




Kilka razy mieliśmy również epizody związane z agility. Nigdy nie wyglądało to zbyt dobrze, zdecydowanie nie mam predyspozycji, Texas chyba jakieś ma, ale nie pozwalam mu ich ujawnić :P Powiem szczerze, że dwa obozy na których byliśmy składały się głównie z treningów właśnie agi. Bawiliśmy się oczywiście świetnie, ale ostatecznie nic z tego nie mamy. Każdy powrót do agi mieliśmy w tak odległych okresach czasu, że zaczynaliśmy za każdym razem od początku. Dodatkowo Texasowe pobudzenie nie malało, a wręcz wzrastało, oczywiście powinnam temu zapobiegać...
Dodanie trzeciego sportu do dwóch pozostałych chyba nigdy mi się nie udało, aby nie obniżyć efektywności treningów żadnego. Po prostu doba jest zbyt krótka! Poza tym myślę, że taki tryb życia zbyt mocno obciążył by psa, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Myślę, że dla każdego właściciela psiego sportowca liczy się również jego właściwa regeneracja, odpoczynek, czasem trochę luzu.



A na tym jeszcze nie koniec! Mój ostatni wymysł to obrona, niestety nie chodzimy regularnie, bo tak na prawdę wiem, że nie robię tego dla Texasa tylko dla siebie. Może chcę zobaczyć, czy rzeczywiście chciałabym to kiedyś robić z innym psem, czy jednak pozostać przy obedience i bołdełkach. Texasowi jest bardzo trudno wyluzować się na treningu, a czasem musimy długo czekać na swoje wejście. Jeśli uda mi się ogarnąć prawo jazdy, a więc jeździć na plac samochodem i zapewnić Texasowi miejsce wyciszenia to podejmę ostateczną decyzję, czy ma to jakiś sens. Teraz żałuję, że decydując się na bordera zrezygnowałam z IPO, bo może jakoś bym próbowała naprostować Texasa pod ten sport, gdy był jeszcze szczeniaczkiem, a tak zbyt późno zorientowałam się, że coś jest jednak nie ok.


Robimy też ślady, a ja nie mam żadnego pojęcia jak to się robi. Nie wiem nawet jak mają docelowo wyglądać, więc jest to chyba najlepsza zabawa z wszystkich powyższych :P Szkoda, że nie mam już pól pod domem, tylko autobuski. Muszę powiedzieć, że tropienie nie koliduje mi z niczym, a wręcz mam nadzieję, że pomaga w wyciszeniu emocji, które pojawiają się w każdym sporcie. Jako, że jest połączone z wyjazdem na obrzeża Łodzi motywuje mnie do długich, luźnych spacerków, które są bardzo ważne dla każdego psa. Następna rzecz w której widzę same plusy to wszelkie dogtrekkingi, amortyzator mam już od dawna, ale moje ręce stanowczo zażyczyły dokupienia do niego psa biodrowego! Nie wiem na ile starczy mi motywacji, ale mam nadzieję regularnie biegać z Texasem. To już moje trzecie w życiu podejście do tego, każde z innym psem... do trzech razy sztuka prawda?
Dog diving też mogę zaliczyć jako ćwiczony sport? Wszakże tu też próbuję wskazać Texasowi odpowiedni styl skoku ;)


Podsumowując stwierdzam, że uwielbiam życie z Texasem, właśnie robienie wszystkiego i niczego. Świetne jest to, że Texas wręcz z nadmiernym entuzjazmem przyjmuje wszystko co mu zaproponuje. Nie musimy wygrywać zawodów, żeby był moim osobistym mistrzem ;)

19 kwietnia 2015

Małe sukcesiki


Zmiany pozycji to najgorsze co twórcy regulaminów obedience wymyślili >.< Długi czas nie byłam w stanie nauczyć psa nawet siadać płynnym ruchem, nie mówiąc o włączeniu w to stania. A teraz MAMY SIAD! Nie licząc wpadek, które zdarzają się każdemu jest na prawdę taki jak sobie wymyśliłam dwa lata temu :P Pewnie następne dwa lata zajmie mi nauka siadania i warowania ze stania, ale mam zapas motywacji. Niestety pracę mającą plan i zarys zaczęliśmy dopiero tej zimy, dlatego trwało to tak długo. Wcześniej nie posiadałam wiedzy, ani jak już ją posiadłam umiejętności odpowiedniego wykorzystania i dopasowania do psa, bo Texas nie jest typem który chętnie załapał podskakiwanie. Widzę również, że to ćwiczenie wymaga niezwykłej systematyki, aby dojść do perfekcji. Jeśli robię przerwę od razu coś się sypie i tak właśnie rozwiałam nadzieję na przełom w pozycjach z wyższych klas.

12 kwietnia 2015

Jestę pasterzę...


Etap gdy doszliśmy z Texasem do totalnego życiowego dołka był jeszcze za czasu, gdy trwała moja euforia ze spełnionego marzenia na które czekałam odkąd sięgam pamięcią, chyba jedynie to pozwoliło z niego wyjść, bo inaczej buda + łańcuch. Marzyłam również o szczeniaczku, malutkim, dwumiesięcznym papciu, bo ostatnio takiego miałam w wieku 3 lat, więc raczej nic nie pamiętam :P Już na tym etapie popełniłam pierwszy błąd - myślałam, że biorę "czystą kartkę". Niestety, stety szczeniak przede wszystkim ma już za sobą bardzo ważny okres rozwoju, ale również ma geny od rodziców, które nie warunkują jedynie merle futerka. Szkolenie pozytywne i te sprawy, wrażliwy borderek, bo tak piszą na necie i za jakiś czas zaczęło się sypać.
Texas na początku był takim wspaniałym pieskiem, na prawdę wszystko wydawało się idealne. Po kilku miesiącach zaczęło się ciągnięcie na smyczy, wydawało mi się, że jak już raz to zwalczyłam to u bordera nie będzie inaczej. Ups nawet coś takiego może podchodzić pod jakąś obsesyjność... Myślę, że jedną z przyczyn rozpoczęcia się problemu z samochodami było właśnie rosnące pobudzenie na spacerach, dodatkowo pierwszy pogoniony samochód był w czasie ograniczenia aktywności chyba przez moją chorobę, albo cięższy tydzień w szkole. Niestety wtedy nie wiedziałam co mam zrobić, ciągle bałam się awersji, bo przecież delikatna psychika, to nie terier... Nic nie szło w dobrym kierunku i już w tym momencie zaczynałam czuć bezsilność, a nie wiedziałam jak bardzo ją jeszcze odczuję ;) Doszło skakanie na ludzi, pasienie rowerów i również próby podszczypywania ludzi w kostki, na szczęście to ostatnie tylko, gdy Tex był luzem, czyli paradoksalnie pod największą kontrolą z mojej strony. Może oddać go gdzieś na farmę z owcami, czy może lepiej krowami, bo owce to tak kiepsko podszczypywać? Miało być pozytywnie tak? Smaczki, zabawki... yhym. No i gdzie na ulicy znikał ten mój wspaniały pieseł sportowy, gdzie jego całe wpatrzenie, zaangażowanie i chęć współpracy? Jeszcze niedawno miałam szczeniaczka, który chodził na oferowanym kontakcie przy dużej ulicy, jadł smaczki i czekał na szarpaczek. Popełniłam błąd, duży błąd, pozwoliłam psu popaść w obsesję, naczytałam się bzdur i pierwszy raz przejechałam na wiedzy z internetu. Z reguły wszystko oceniam i wybieram informacje, które uważam za słuszne, a wtedy coś mnie zaślepiło. Niestety pozytywne szkolenie skończyło się równie szybko jak się zaczęło, tylko wtedy miałam już psa bez kontaktu, więc niestety również awersja działała bardzo kiepsko. W pewnym momencie pozostał nam problem z ciągnięciem i rzucaniem się na samochody, czasem rowery, bo już tego pasieniem bym nie nazwała. Najechanie mocno na borderzą zeschizowaną psychikę rzeczywiście dawało efekt... po odejściu od źródła problemu, inaczej Texas wydawał się betonem, ale nim nigdy nie był, widziałam jak bardzo nerwy i stres psują naszą relację. Kupiłam kantarek. Nigdy nie używałam żadnych pomocy w pracy z psem, nawet jeśli było ciężko, odbierałam je raczej jako kapitulację właściciela i to chyba właśnie tym było. Nie byłam pewna czym mam przyzwyczajać psa do haltera, żeby go w żaden sposób na niego nie znieczulić. Texas zdecydował za mnie, niestety karmienie smaczkami w domu miało nikły wpływ na akceptację tego złego czegoś. Nasze spacery uległy takiej zmianie, że pies wisiał na obroży, przednimi łapami zdzierając pasek z nosa, a gdy nadjeżdżał samochód znowu włączał się dziki szał. Plątały mi się smycze, realnie bałam się o złamanie psu karku, Texas wił się jak krokodyl, albo strzelał do przodu. Porażka, poddałam się bardzo szybko. Okres bezsilności do kwadratu, pies miał już około pół roku, gdy nadjeżdżał samochód po prostu go przytrzymywałam, smycz, obroża oraz moje ręce również mają swoją wytrzymałość, lepiej nie ryzykować, szczególnie, że raz już Texowi obroża spadła, na szczęście przy rowerze za którym nie pobiegł. Trwaliśmy w amoku, wychodząc kierowałam się tylko w jedną stronę - pola, przejście przez osiedle było zbyt męczące, stresujące i żałosne. Tak się nie dało czekać na zbawienie do śmierci... tym razem kolczatka. Nigdy w swoim życiu nie chciałam używać kolcy, no nie podobały mi się. To był etap w którym po prostu zaczęła się jakakolwiek praca z Texasem. Nie było czarodziejskiej różdżki, tylko długi proces.
Piszę to, żeby może ktoś się zaśmiał z mojej nieudolności, może zobaczył, że border nie zawsze oznacza bajkę, chociaż to jest powtarzane do zrzygania i równie dobrze mógł mi się trafić felerny egzemplarz labradora, a raczej żeby to przeczytać za parę lat jak będę chciała sprowadzić sobie na głowę drugiego bordera :P Praca i życie codzienne to dla mnie inne światy, u nas pewne rzeczy po prostu nijak się nie przekładają, ale trudność w panowaniu nad emocjami jest wszędzie. Wiem doskonale, że mogłabym mieć lepszą relację z Texasem oraz mogłabym być lepszym panem i władcą, ale widzę również że kiepsko przekładam teorię na praktykę.


Nie martwcie się, nie ma u nas już śniegu :P

6 kwietnia 2015

Kolczatka zła

Temat kolczatki jest ciągle obecny w psim świecie, co jakiś czas wraca jak bumerang, oczywiście za każdym razem gdy wybucha jakaś dyskusja na forach najgłośniej krzyczą przeciwnicy.

Myślę, że fascynacja pozytywnym szkoleniem jest zdecydowanie mniej szkodliwa, aniżeli jakimkolwiek innym. Właściciel uczy się zrozumienia dla psa, szuka rozwiązań problemów, stara się pogłębić relację z psem. Często wymaga to dużo więcej pracy niż zastosowanie awersji, ale też przynosi dużo satysfakcji. A kolczatka, okrutne narzędzie tortur, metalowe, bez kolorowych wzorków -nie pasuje do słodkiej wizji... Nikt nie musi jej stosować, ale dlaczego wywołuje tak wielkie oburzenie? Co ciekawe kantarki oraz ostatnio modne zaciskowe szeleczki są bardzo ok i bardzo pozytywne, trudno zauważyć że to również sprawia dyskomfort i mija się z ideą pozytywnych wzmocnień? A no tak, nikt nie wstawia zdjęć psów ze złamanym karkiem, wszyscy wolą zdjęcia ran wokół szyi. 

To jakie metody wybieramy w szkoleniu naszego psa powinno być tylko naszym wyborem, ewentualnie sugestią behawiorysty, ale nie takiego który widzi tylko jedną stronę medalu, a faktycznie potrafi dopasować metodę do psa. Według mnie kolczatka sama w sobie nie jest zła, złe jest jej niewłaściwe stosowanie. Dziury w szyi są raczej niewykonalne nawet przy mało profesjonalnym używaniu. Owszem zadajemy psu ból, ale zależy to tez w dużym stopniu od konkretnego przypadku. Niektóre psy mają bardzo wysoki próg bólu, jeśli jednocześnie są mocne psychicznie to szarpanie obróżką i tupanie nóżką niekoniecznie zrobi na nich wrażenie. Jest to narzędzie, które z założenia ma pomagać w pracy z psami trudnymi, czyli właśnie w sytuacji gdzie inne metody zawiodły. Nie jestem zdania, że wszystko da się wyklikać, nawet z pomocą super szkoleniowców. Zawsze można próbować pracować nad danym zachowaniem pozytywnie, ale jeśli psa, który może stwarzać wręcz realne zagrożenie dla otoczenia lub samego siebie, mamy spisać na straty, bo latanie ze smaczkami i zabawkami się nie sprawdza i zostawić go na zawsze za kratami schroniska, uśpić, albo czekać na tragedię to chyba lepiej założyć mu kolczatkę?

Co mnie najbardziej irytuje to chyba fakt, że temat kolczatek pojawia się zawsze na tle ciągnięcia na smyczy. Nawet ostatnio w Dog&Sport pojawił się artykuł na jej temat... no zbrodnią by było gdyby ktokolwiek nie skupił się na tym jednym problemie. Jeśli o tą kwestię chodzi to zgadzam się, że w znakomitej ilości przypadków nie jest potrzebny nawet kantar, a wystarczy zaangażowanie właściciela. No właśnie tylko, że kantar, easy-walk to sprzęty powstałe z myślą o tym nieszczęsnym problemie wesołych pieseczków, kolczatka nie. Przykre jest oczywiście to, że na ulicach co drugi pies idzie w zwisającym z szyi metalu, ale niestety trudno jest dotrzeć do ludzi dla których pies nie znaczy zbyt wiele i dopóki nie podwyższy się poziom ogólnej świadomości, chociażby o fakcie że pies żyje i czuje, a nie jedynie istnieje to taki obrazek będzie nam towarzyszył. Chociaż i tak mniej mnie boli widok psa w kolcach i flexi, niż kantarku i flexi. Jeszcze jedną kwestią jest puszczanie psa w odwróconej kolczatce, tutaj to już nie wiem o co ludziom chodzi, jeśli nie zrobienie krzywdy innym... Z jednej strony fajnie, że bardziej świadomi psiarze reagują widząc, że psu może dziać się coś złego, a z drugiej niekiedy przybiera to formę nieuzasadnionego linczu.

Jak już piszę to wszystko, czyli skoro kolczatka ma nie zwisać z szyi to jak ją założyć?
Prawidłowo założona kolczatka znajduje się wysoko na szyi, za psimi uszami. Zarówno zaciskowa jak i zapinana powinna być w tym miejscu, czyli nie zakładamy jej przez psią głowę tylko rozpinamy ogniwa w wersji bez zapięcia. Powoduje to, że korekta jest dużo mocniej odebrana przez psa niż gdyby kolce znajdowały się niżej. Dotyczy to również zwykłej obroży. Dopóki pies zachowuje się ok nie czuje żadnego dyskomfortu, bodziec awersyjny pojawia się gdy pies przestaje być ok według nas.

Tak się kolców nie nosi!
Tą notką zaczynam na blogu wyrażać własne zdanie na różne tematy... A w następnym poście przedstawię historię mojej szarpaniny z Texasem, czyli wracam do okresu w którym opisywałam tylko ogólniki ;)

2 kwietnia 2015

My się zimy nie boimy...

Dzisiejsza pogoda w Łodzi to z pewnością spóźniony żart na prima aprilis ;) Patrząc na zdjęcia zastanawiam się co mnie skłoniło do przyjazdu na plac, bo wróciłam tak mokra, jakbym co najmniej przetrwała tsunami. Trzeba być twardym, ale mimo wszystko trzeba również ogarnąć prawo jazdy, tak po dzisiejszym dniu stwierdzam to definitywnie :P





A cóż o samym treningu powiedzieć mogę, wydaje mi się, że dzisiaj Texas czuł się na placu dużo lepiej, być może skoncentrował się na śniegu, ale nie wpadał w stany silnego stresu. Byłam tak zmarznięta, że nawet nie wyciągnęłam smaczków, ani piłki, więc nie miałam większego udziału w jego samopoczuciu. Nadal reakcje na dźwięki są i myślę, że będą zawsze, ale jednak coraz mniej w nich lęku. Jest to dla mnie chyba najważniejsza kwestia, chce żeby mój pies czuł się komfortowo i bezpiecznie, to niestety trudne do uzyskania i jeszcze daleka droga przed nami. Ważne jest widzieć światełko w tunelu i zawsze patrzeć wstecz, żeby zauważać nawet subtelne różnice.
Texasek nadal głównie się szarpie, przekonuje, że wszystko jest ok i jest o co walczyć. Wątpię, aby kiedykolwiek zaczął się szarpać i rzucać do pozoranta, ale już ogarnął, że w tej zabawie nie ja gram główną rolę i chociaż obserwuje. Ciągle pracujemy na klinie, dziś pierwszy raz z biczem, ale w ramach przyzwyczajenia, strzały to jeszcze zbyt wiele. Robimy też wstęp do czołówki i ucieczki, jak Texasek się postara to zapowiada się bardzo ładnie, ale czasem gdzieś po drodze zgubi pewność siebie.
To co mnie troszkę smuci to fakt, że Texas nie ma najmniejszego zamiaru przyzwyczajać się do głaskania, czy nawet zbytniej bliskości, burczy jak traktor i tutaj raczej nic się nie zmienia. Owszem poniższe zdjęcie obrazuje położenie łapek na pozorancie, na początku w takiej sytuacji Texas wisiał bezwładnie, ale jest to jedyna zmiana w tej kwestii. Niestety zdarzyło mu się również złapać za nogę, gdy nie wytrzymał napięcia. Wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że gdy zaczynaliśmy wolał uciekać, schować mi się za nogi, teraz łatwiej mu się wkurzyć. Mam nadzieję, że coś się zacznie zmieniać, ale no zobaczymy. Chciałabym żeby zaczęło mu zależeć na wygranej tak mocno, aby jednak przezwyciężał coraz większą presję.


Fotki od naszego niezastąpionego ipowskiego fotografa Marty Guzek ;)

28 marca 2015

Post o wszystkim


Myślałam, że jak zimę przetrwałam w zdrowiu to już mnie nic nie dopadnie i... właśnie leżę chora. Naszła mnie potrzeba odwiedzenia bloga, więc piszę i jeszcze nie mam pomysłu co chcę napisać. Texas nie robi nic, odpuściłam nawet zmiany pozycji, strach się bać do nich później wrócić. Cieszę się, że Texas w domu zachowuje się jak jakiś spasły mops (bez urazy oczywiście, mopsy są fajne :P), po prostu czasem zdarza mu się chrapać i ogólnie nie narzeka.

Zamówiłam piłkę Chuckit, mam nadzieję, że będzie na prawdę dobra jak jest opisywana, a nie jedynie ładna. Moje ulubione piłeczki trixie niestety zbyt często tracą sznurek. Mam również straszną ochotę przetestować futerka na amortyzatorach, bo wszędzie je widzę, ale jakoś nie ufam trwałości :P


W czwartek, gdy czułam się fatalnie mimo wszystko poleciałam jak na skrzydłach na trening, niestety skrzydła podciął mi duszny, przepełniony autobus w którym szybko zakręciło mi się w głowie, ale jakoś przetrwałam, a na placu już czułam się okej, tam martwię się Texaskiem, a nie sobą. Być może w przyszłym tygodniu będę miała fotorelacje, na razie mogę powiedzieć, że Texas już nie boi się klinu, więc nie pracujemy na puszku, boi się bicza i nadal kontakt fizyczny wywiera na nim dużą presję i nie zawsze jest w stanie ją wytrzymać. Muszę skupić się na znieczuleniu Texasowi hałasu, niestety jeżdżąc mpk na placu nie mam dla niego żadnego miejsca na odpoczynek, mogę jedynie odchodzić na pola. Czasem jest lepiej, czasem Tex wpada w dość duży stres, smaczki pozwalają odwrócić jego uwagę, ale nie do końca, zabawka działa dużo lepiej, ale nie chce go zamęczać ciągłą zabawą, bo i tak z placu wraca totalnie wyprany psychicznie, a przy pracy z pozorantem powinien dawać z siebie 200% bo inaczej wiem, że każda nałożona na niego presja będzie działała ze zdwojoną siłą.

W tym tygodniu wypadną nam tropy, ale odkąd zaczęliśmy jeździłam w każdy weekend na pola. Być może powinnam częściej, bo Texas przestał wąchać, a wyglądało to raczej jak bieganie i szukanie zabawki. Takim sposobem nasze śladu urozmaiciły się o smaczki, więc powiem szczerze, że teraz bardziej przypomina to dziki ślad sportowy. Oczywiście jako zabawa szukanie nie musi przybierać, żadnej konkretnej formy, ważne żeby pies używał nosa i zwracał uwagę na trasę, a nie chodził w kółko.


21 marca 2015

Recenzja szelek Hurtta Active


Od dłuższego czasu planowałam wymianę nie takich starych, lecz z pękniętym zatrzaskiem szelek Y. Brałam pod uwagę różne modele, ale ostatecznie gdy zobaczyłam active harness hurtty wybór dokonał się sam. Jako, że początkowo chciałam przeznaczyć na ten cel nieco mniejszą kwotę, stwierdziłam, że skoro już zainwestowałam to poczynię jakąś recenzję. Tak więc od razu po wyciągnięciu szeleczek z koperty zaczęliśmy je intensywnie testować. Jestem miłośniczką tęczowych psich akcesoriów, więc nieprzypadkowo wybór padł na kolor cherry, poza nim był dostępny jedynie czarny. Na pierwszy rzut oka wykonanie i intensywność odcienia różu jest bardzo fajne. Do tej pory nie zaobserwowałam żadnych uszkodzeń podczas noszenia, zatrzaski, które lubią nam pękać również się trzymają ;)


Szukałam szelek bardzo uniwersalnych do ciągnięcia, obrony, tropienia, spacerów... Po miesiącu użytkowania mogę powiedzieć, że spełniają swoje zadanie w każdej dziedzinie. Są mocno zabudowane z przodu, co powoduje rozkładanie siły nacisku na większą powierzchnię, jednocześnie nigdy nie zauważyłam, żeby Texas czuł się w nich skrępowany. Mimo wszystko przed treningiem np. frisbee wole je zdjąć psu, chociaż Texasowi jako buldożerowi pewnie nie robi to wielkiej różnicy. Na pewno będą wygodniejsze dla psa niż zwykłe paski np. przy ciągnięciu na amortyzatorze. Materiał z którego są wykonane jest bardzo miękki, ale jednocześnie niezbyt gruby, dlatego szelki są stosunkowo lekkie. Trochę obawiam się jak pies będzie się w nich czuł, gdy nadejdą letnie upały, liczę jednak na przewiewność tkaniny. Dużym plusem jest rączka, która umożliwia przytrzymanie psa. Posiadają również elementy odblaskowe.


Niestety już na pierwszym spacerze paski w szelkach zaczęły się luzować, szczególnie te na klatce piersiowej, przy szyjnych tego nie zauważyłam, a na pewno nie w takim stopniu. Dzieje się to podczas luźnego bieganie i według mnie jest dużym minusem. Efekt ten następuje po każdym zmoczeniu szelek, podczas pływania paski poluzowały się prawie maksymalnie. Materiał pod brzuchem szybko się brudzi, gdy na dworze jest wilgotno. Na naszych różowych szelkach mocno to widać, samą wodą nie udało mi się idealnie ich wyczyścić, lecz większość błota zeszła bez problemu. Szelki dość mocno nasiąkają wodą i schną w porównywalnym czasie do reszty przeciętnych psich akcesoriów.


Plusy
+ komfortowe dla psa
+ wykonane z miękkiego materiału
+ posiadają rączkę
+ dość lekkie
+ estetyczne wykonanie
Minusy
- paski mogą się samoczynnie poluzować po zmoczeniu
- nasiąkają wodą
- mały wybór kolorów


Szelki można zakupić w sklepie prodog w różnych rozmiarach (Texasek ma 60-80) i dwóch kolorach - różowym i czarnym.

1 marca 2015

Wąchamy!


Dawno temu wpadłam na pomysł zajęcia się tropieniem z Texasem, niestety wydawało mi się to dość nudną sprawą, dlatego nie miałam specjalnej motywacji do działania w tym kierunku. Jedynie robiliśmy zabawy z użyciem nosa, jak znalezienia zaznaczonego patyka. Texas w większości przypadków przynosił te właściwe, ale długo nie zrobiłam kroku na przód. Natomiast wczoraj pierwszy raz pojechaliśmy na pola, razem z Martą i Santą, które zaprezentowały nam ślad sportowy. Jako, że dla nas tropienie jest jedynie zabawą bez namysłu zdecydowałam, że Texas będzie uczył się śladu użytkowego. Myślałam, że trudno będzie wytłumaczyć psu o co w ogóle chodzi i że w trawie ma szukać już nie tylko rzeczy, ale mojego zapachu. Ku mojemu zaskoczeniu nie było z tym najmniejszego problemu, a przecież bordery to podobno kiepscy wąchacze ;) Pierwszy, krótki ślad był głównie prostą, którą Texas praktycznie przebiegł, zwalniając przy lekkim łuku za którym leżała już nasza zguba, czyli szarpak schowany pod trawą. Każdy następny zaczynał się podobnie, dopiero po zakrętach Tex więcej pracował z nosem przy ziemi i zawsze udawało mu się znaleźć właściwą drogę. Chyba zbyt pochopnie oceniłam nudność tego sportu, owszem ślad który robiła Santa był dużo bardziej monotonny i chyba takim trudniej byłoby mi się zająć, ale tropienie użytkowe, gdzie pozostaje nutka roztrzepanego borderka jest całkiem zabawne.
Mam nadzieję, że Texas będzie coraz częściej używał nosa i rzadziej odwracał się do mnie w chwilach zawahania, a za jakiś czas spróbuje ułożyć dłuższe ślady. Liczę również, że wpłynie to pozytywnie na podejmowanie samodzielnych decyzji przez psa, odkąd poszliśmy na obronę, widzę jak bardzo Texas jest zapatrzony we mnie, jakby każdy ruch najpierw chciał skonsultować, w życiu codziennym tego tak nie odczuwam, ale na treningach wyraźnie to widać.


fot. Marta Guzek